wtorek, 11 grudnia 2012

Renifery

Dzisiaj będzie dużo bardziej refleksyjnie, pompatycznie i nieco trywialnie. Trudno.

Ostatnie dni, jak już wyściubiam nos z domu, cechują się dużym stężeniem pieszych wędrówek. W celach mniej lub bardziej istotnych, tak czy siak okazja do refleksji dość spora. Szczególnie, że ulice raczej pustoszeją na zimę, o czym zresztą pisałem ostatnio. I tak sobie meandrując po różnych zagadnieniach wszechrzeczy pomyślałem sobie o Świętach. Nie wiedzieć czemu przeniosłem się myślami gdzieś w północną Skandynawię i pomyślałem o... reniferach. Widok blokowiska zmienił mi się w pusty kawałek pola, poprzecinanego sporymi kępami drzew, pomiędzy którymi przemykają te zwierzęta. W środku tego mroźnego i niezbyt przyjaznego środowiska ja. No właśnie, sam ja.

Zbliżają się Święta i ilu z nas spędzi je samotnie? Z wyboru, z przymusu, albo w sztucznym tłumie gdzieś w pracy. Mnie to prowadzi do refleksji - dokąd prowadzi nas ta cała cywilizacja?

Tak, to fakt, sam piszę przez internet swoje filozofie, słuchając muzyki z formatu mp3. Nie da się tego uniknąć, chociaż są to rzeczy, które oddałbym bez większego zastanowienia. Pofilozować mógłbym z bliźnimi przy kolacji w domu, czy w jakiejś knajpce (karczmie, kawiarence, whatever), pewnie doprowadziłoby to do ciekawszych wniosków, niż moje solowe popisy do klawiatury. Muzykę zagrałby ktoś mniej lub bardziej utalentowany, śpiewalibyśmy pewnie wszyscy, nawet jakby było nas dwoje.

Gdzie dzisiaj na to miejsce? Święta sprowadzają się do poudawania, że jest nam fajnie tu być (wolelibyśmy zmienić status na facebooku), smakuje nam jedzenie (karpia zamienię na wędzonego łososia, a kompot z suszu na colę, pilne) i śmieszą nas żarty wujka (nie brzmią jak memy. Potem chwila sztucznej radości z prezentów, które sami sobie kupiliśmy, żeby były trafione i szybko do domu. Koniec.

 Strasznie mierzi mnie ten postęp, cała ta cywilizacja. Zabijanie tradycji, uniwersalizacja, globalna wioska. Czy jesteś z USA, RPA czy środkowej Syberii masz obchodzić Święta tak samo. Inaczej nie wypada.

Mam ochotę cofnąć się o sto czy dwieście, czy nawet trzysta lat i potraktować Święta jak ten okres, kiedy rodzina jest cała, razem. Nie dlatego, bo Jezus się urodził, tu nie o to chodzi. Chodzi o to, że to jest ten najciemniejszy okres w roku, kiedy po prostu boimy się być samemu. Dlatego zbieramy się razem pod koniec grudnia. I nikt mi nie wmówi, że robimy to, żeby dać sobie po prezencie i pójść do domu.

Mnie jest naprawdę fajnie móc pochwalić się tym, że w zeszłym roku śpiewaliśmy sobie w Wigilię kolędy. Ba, przelecieliśmy wszystkie, więc śpiewaliśmy dalej co nam ślina na język przyniosła. Czterech pancernych też nam się udało. Raz do roku sobie śpiewamy i to jest ta cała magia. Bo, parafrazując nieco Biblię, nie człowiek jest dla święta, ale święto jest dla człowieka.

Tylko od nas zależy czy między 24, a 26 grudnia będziemy za oknem widzieć nie mające gdzie zaparkować auta, czy biegające renifery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz