piątek, 21 grudnia 2012

Niezrozumiały wybór

Dlaczego hip-hop? W zasadzie nie, z całej kultury już dawno został tylko rap i "5 element".

Jeszcze raz.

Dlaczego rap?

Jak to mówią "dobry chłopak z dobrego domu". Najbardziej by chyba pasowało, żebym słuchał rocka (tego z eski oczywiście). No bo zbyt inteligentny na jakieś popowo - elektroniczne łupanki, no ale nie przesadzajmy z klasyką. Jak znalazł dla klasy średniej - rock. Tymczasem nie, ja wybieram muzykę bloków, jointów, alkoholu, biedy i całej patologii. Ba, nawet niespecjalnie ukrywam się z tym wyborem. Wciągam szerokie spodnie, wrzucam luźną koszulkę, jeszcze te dziwne buty na centymetrowej podeszwie. Młodzieńcza zajawka.

Młodość, w sensie małoletności, dawno minęła, a rap został. Bliżej czy dalej, ale zawsze gdzieś był.

I dlaczego?

Bo to mój dom. Tu mam wszystko, czego tylko potrzebuję. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego miejsca, ale dziś mogę śmiało powiedzieć, że jestem w stanie znaleźć utwór na dosłownie każdą okazję. Czy świeci słońce, czy leje deszcz, czy mam dobry humor, czy zły, czy chcę być z kimś, czy z Tobą - zawsze coś udałoby mi się wymyśleć. Muzyka, która trafia do mnie zawsze i wszędzie. Brzmienie, które obejmuje pełen wachlarz dźwięków, od granych na żywo gitarowych riffów, przez jazzowe wstawki, funkowe sample, aż po elektroniczne wynalazki. Wszystko uzupełnione słowem.

To słowo tu ma największe znaczenie. Tego szukam w muzyce. Nie co potrafisz zagrać, ale co masz mi do powiedzenia. Nie oznacza to, że nie cenię tworzących warstwę muzyczną, często potrafią tak podkręcić kawałek swoim arcydziełem, że... przestałem pisać bo zasłuchałem się w TYM instrumentalu. Jednak słowa potrafią porwać jeszcze bardziej. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to techniczne bragga czy proste gadanie jak w latach 90.

Nawijka jest szczera cytując Sobotę. O to chodzi. O szczerość. O bezpośredniość. O bezkompromisowość. Kiedy brak mi kogoś kto zmarł - piszę o tym. Kiedy dziewczyna wywija tyłkiem na imprezie i mnie to jara - piszę o tym. Kiedy jadę autem i zachwyca mnie moje miasto - piszę o tym. Nie ma tematu nie do poruszenia. Fakt, w polskim rapie od pewnego czasu brak świeżości, ale ciągle udaje się znaleźć perełki. Zresztą, od czego mamy oldschool? Tam jest wszystko co najszczersze, bo i czasy były inne.

Wielu zarzuca raperom prostotę przekazu.Właśnie taki jest sens. To "coś" w tekście ma trafić odbiorcę w serce jak kula z pistoletu. Nie ma miejsce na wybitną poezję, choć i w tę stronę można szukać rapu. Od poezji mamy poetów, od rapu raperów koniec kropka.

Kolejny raz sam się chyba zagmatwałem w koncepcji pisania posta. Chociaż w sumie, poniekąd, o to mi chodziło. Sam już nie wiem. Wiem, że gdyby nie rap, pewnie nigdy nie zacząłbym pisać czegokolwiek, czy byłoby to sensowne czy nie.

A nie chodzi tu o to jak oceni to odbiorca, chodzi o to żeby przekazać to co mnie leży na sercu. Muzyka egocentryków? Filozofia egocentryzmu? Tak, dokładnie tak.

Bo to ja żyję moim życiem, a nie ten kto mnie słucha, czyta czy ogląda. I taki jest właśnie rap. I za to go kocham.

Big up yo!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dystrykt

Kolejna część sagi "Trzeci Wymiar" stała się faktem. Tym razem za sprawą Nulla i jego solówki. W przeciwieństwie do solówki Szada, nie czekałem na tę płytę z wielkim stężeniem emocji. Przyznam się szczerze, mimo wymiatających singli, nie miałem specjalnego ciśnienia, żeby w końcu dorwać się do całości. Chyba już jestem taki stary i marudny, że nie jestem w stanie się zebrać do porządnego zajarania się płytą przed premierą.

Co nie zmienia faktu, że standardowo zamówiłem płytę w preorderze. Przy okazji mogę napisać o najlepszym patencie polskiego rapu ever, wprowadzonym przez 3W. Podpisywanie płyt - proste, a genialne. Nie należę do łowców autografów, ale fajnie mieć jakiś znak, że autor płytę którą trzymam w rękach nie tylko wysłał do firmy, a potem zaniósł na pocztę i miał gdzieś. Znalazł chociaż sekundę na jej podpisanie. Wielkie dzięki za to!

Wrzuciłem płytę na nośnik i... nie zawiodłem się, ale póki co powalony na kolana nie jestem. Dostałem to czego się spodziewałem, na bardzo wysokim poziomie, ale, cóż, ciężko będzie chłopakom przeskoczyć dotychczasowe dokonania i zaskoczyć wytrawnego słuchacza. Płyta wpisuje się w tę samą konwencję co solo Szada (i pewnie przyszłe solo Porka, obym się mylił ;)). Widać, chęć "wyrwania się" z grania w zespole i nagrania czegoś swojego, bardziej osobistego. Patrząc bardzo ogólnie - brudne flow Nulla wpisane w bardziej osobiste tematy i w sumie tylko, a jednocześnie aż tyle.

Czy coś mi się wyjątkowo nie spodobało? Na chwilę obecną nie i raczej się to nie zdarzy, nie ten poziom. Natomiast co mnie urzekło - dużo osiedlowego klimatu, co zresztą wynika z ogólnej koncepcji płyty. Trochę mi tego brakowało na ostatnich płytach 3W i fajnie, że tutaj jest to spowrotem. Uwielbiam tę ciężką wałbrzyską narrację, oprowadzającą po poniemieckich kamienicach i wielkopłytowych blokowiskach. Podobają mi się też kawałki punkowo - rapowe. Ciekawe ilu to zrozumie, a ilu powie, że to już nie ten sam Nullo?

W głowie utkiwło mi jeszcze "Chyba ją znam" i "Epitafium", w resztę pewnie muszę się bardziej wgryźć. Generalnie kolejna mocna pozycja, podejrzewam, że na biało - pomarańczowo - czarną pogodę będzie mocno walczyć z Szadem, Pjusem i Zeusem i nie jest na straconej pozycji.

czwartek, 13 grudnia 2012

Zima porą fantasy

Fanem literatury oraz wszelakich gier komputerowych jestem cały rok. Moja cząstka geeka pozostaje aktywna niezależnie od sezonu. Jednak co by nie mówić, na zimę człowieka jakoś tak bardziej nachodzi faza na gry i książki fantasy.

No bo cóż kojarzy się bardziej z mrocznym klimatem jakiegoś dobrego erpega, albo fajnej powieści niż łyse drzewa w parku, a pośród nich ogromne pokłady nietkniętego śniegu? I tylko ja, bohater, mimo życiowych trudności, ogromnej ilości wypitego grzanego wina i piwa z dwulitrowego kufla i niesprzyjającej aury brnę dalej przed siebie aby wykonać swoją misję. Muszę przekroczyć niejeden wygwizdów (chodniki nie otoczone drzewami), uważać na niebezpieczne stwory (psy wyprowadzane na spacer) i groźnych ludzi, gotowych zabić dla tego co mam ze sobą ("masz może ognia?").

Po takich przygodach nie pozostaje nic innego jak wrócić do domu i zająć się jakąś porządną lekturą. W zeszłym roku katowałem Grę o tron, w tym zabieram się jak pies do jeża do Lord of the Rings. Tak właśnie tak, będę czytać w orginale. Może za dwie zimy skończę ;). Jeśli chodzi o gry - co mi tylko kod na myszkę naniesie - od Heroesów (katuję co rok), przed Neverwintery, a jak mnie najdzie na sentymenty to i Baldury czy inne Icewindy. Sama klasyka ;).

Więc zanim śniegi się roztopią, śmiertelny chłód opuści nasz biedny kraj, zanim drzewa na powrót zakwitną wiosenną barwą, niechaj trwa królestwo fantasy!

I nikt mi nie wmówi, że premiera Hobbita odbywa się akurat teraz, zupełnym przypadkiem ;).

wtorek, 11 grudnia 2012

Renifery

Dzisiaj będzie dużo bardziej refleksyjnie, pompatycznie i nieco trywialnie. Trudno.

Ostatnie dni, jak już wyściubiam nos z domu, cechują się dużym stężeniem pieszych wędrówek. W celach mniej lub bardziej istotnych, tak czy siak okazja do refleksji dość spora. Szczególnie, że ulice raczej pustoszeją na zimę, o czym zresztą pisałem ostatnio. I tak sobie meandrując po różnych zagadnieniach wszechrzeczy pomyślałem sobie o Świętach. Nie wiedzieć czemu przeniosłem się myślami gdzieś w północną Skandynawię i pomyślałem o... reniferach. Widok blokowiska zmienił mi się w pusty kawałek pola, poprzecinanego sporymi kępami drzew, pomiędzy którymi przemykają te zwierzęta. W środku tego mroźnego i niezbyt przyjaznego środowiska ja. No właśnie, sam ja.

Zbliżają się Święta i ilu z nas spędzi je samotnie? Z wyboru, z przymusu, albo w sztucznym tłumie gdzieś w pracy. Mnie to prowadzi do refleksji - dokąd prowadzi nas ta cała cywilizacja?

Tak, to fakt, sam piszę przez internet swoje filozofie, słuchając muzyki z formatu mp3. Nie da się tego uniknąć, chociaż są to rzeczy, które oddałbym bez większego zastanowienia. Pofilozować mógłbym z bliźnimi przy kolacji w domu, czy w jakiejś knajpce (karczmie, kawiarence, whatever), pewnie doprowadziłoby to do ciekawszych wniosków, niż moje solowe popisy do klawiatury. Muzykę zagrałby ktoś mniej lub bardziej utalentowany, śpiewalibyśmy pewnie wszyscy, nawet jakby było nas dwoje.

Gdzie dzisiaj na to miejsce? Święta sprowadzają się do poudawania, że jest nam fajnie tu być (wolelibyśmy zmienić status na facebooku), smakuje nam jedzenie (karpia zamienię na wędzonego łososia, a kompot z suszu na colę, pilne) i śmieszą nas żarty wujka (nie brzmią jak memy. Potem chwila sztucznej radości z prezentów, które sami sobie kupiliśmy, żeby były trafione i szybko do domu. Koniec.

 Strasznie mierzi mnie ten postęp, cała ta cywilizacja. Zabijanie tradycji, uniwersalizacja, globalna wioska. Czy jesteś z USA, RPA czy środkowej Syberii masz obchodzić Święta tak samo. Inaczej nie wypada.

Mam ochotę cofnąć się o sto czy dwieście, czy nawet trzysta lat i potraktować Święta jak ten okres, kiedy rodzina jest cała, razem. Nie dlatego, bo Jezus się urodził, tu nie o to chodzi. Chodzi o to, że to jest ten najciemniejszy okres w roku, kiedy po prostu boimy się być samemu. Dlatego zbieramy się razem pod koniec grudnia. I nikt mi nie wmówi, że robimy to, żeby dać sobie po prezencie i pójść do domu.

Mnie jest naprawdę fajnie móc pochwalić się tym, że w zeszłym roku śpiewaliśmy sobie w Wigilię kolędy. Ba, przelecieliśmy wszystkie, więc śpiewaliśmy dalej co nam ślina na język przyniosła. Czterech pancernych też nam się udało. Raz do roku sobie śpiewamy i to jest ta cała magia. Bo, parafrazując nieco Biblię, nie człowiek jest dla święta, ale święto jest dla człowieka.

Tylko od nas zależy czy między 24, a 26 grudnia będziemy za oknem widzieć nie mające gdzie zaparkować auta, czy biegające renifery.

piątek, 7 grudnia 2012

Biało - pomarańczowo - czarno

Nie, nie chodzi o barwy mojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Nie są to nawet barwy mojej nieulubionej drużyny. Nie są to nawet barwy, które lubię.

To są barwy zimy. Miejskiej zimy. Takiej gdzie kiedy spadnie śnieg robi się jaśniej, a jednocześnie pomarańczowiej. Bo o ile na codzień pomarańcz latarni jest dostrzegalny, to biały śnieg odbijający kolor tychże dominuje za oknem. A czarno dlatego, że ciężko bezrobotnemu i bezstudenckiemu człowiekowi wstać zimą o takiej godzinie, żeby było jasno dłużej niż 3-4 godzinki ;).

Oj lubię spacerki tą porą. Kolory i widoczki są wyjątkowe, szczególnie kiedy mróz powoduje, że śnieg tak magicznie się mieni. Brzmi to strasznie dziecinnie i trywialnie, ale, gaddemyt, komu się to nie podoba? Do tego wszystko pustoszeje. Aut nie ma, bo strach jeździć w taką pogodę, z domu tez nie ma co wyściubiać nosa, w końcu można tylko zmarznąć i złapać jakieś choróbsko (uwielbiam ten tok myślenia, szczególnie, że zazwyczaj jest na odwrót ;)). Pusto! Wczorajsze bieganie na pewno nie byłoby tak przyjemne, gdyby nie to, że oprócz innych biegających spotkałem może ze dwie osoby. Cisza i święty spokój!

Właśnie, swoją drogą śnieg fajnie tłumi dźwięki, lubię to otępiałe "udźwiękowienie" zimy.

No i najwyższa pora na moje biało - pomarańczowo - czarne płyty! Zawsze się zastanawiałem się czy tylko ja tak mam, że płytom czy piosenkom przypisuje jakieś tam kolory? Często kolory te czerpę z okładek płyt, czy z tonacji kolorowej teledysków. Czasem jest tak, że po prostu jakiś kolor mi pasuje pod daną muzykę i tak zostaje.

I właśnie teraz dominuje muzyka w tych trzech tytułowych kolorach. Jest to baaaardzo ceniona przeze mnie trójca. Na pewno spory udział w tym, że kojarzą mi się z zimą ma fakt, że wszystkie ukazały się w tej porze roku, ale ich klimat też jakoś tak kojarzy mi się z zimą.

Co to za płyty? Po pierwsze "Life after deaf" Pjusa. Wyjątkowa, bo jakże nie mogłaby być wyjątkowa, skoro nagrana została przez osobę nie słyszącą w naturalny sposób? Ciężka w brzmieniu i przekazie, ale jednocześnie bardzo bezpośrednia i prosta. Zupełnie jak zimowy wieczorny spacer. Jest ci zimno, ciemno, często także mokro, a jednak decydujesz się wyjść z domu. Nie kombinujesz w jakieś wybujałe trasy, idziesz najprostszą możliwą, byle się przejść i wrócić spowrotem do ciepła. Nie jest lekko, ale po wszystkim masz satysfakcję, z tego, że wyszedłeś poza schemat tkwicia w domu. Dokładnie takie odczucia mam z tą płytą. Do tego ten genialny "Dinozaur" na magicznym bicie. Jeszcze wrócę do tego kawałka niejednokrotnie tej zimy ;).

Drugi album to... Album. Zeusa ;). Jak już dało się zaobserwować wcześniej jest to jeden z moich ulubionych artystów. Z 3 płyt, które wydał do tej pory ta jako jedyna kojarzy mi się z zimą, chociaż ma bardzo ciepły funkowo - energetyczny klimat. Chyba właśnie ten efekt rozgrzewania jest tutaj najistotniejszy. Nie jest to wakacyjna bomba energii czy jakiś ciężki, miażdżący brzmieniem klimat, tylko właśnie takie delikatne granie, w sam raz na wyleczenie lekkiej zimowej chandry. Taka płyta na przeczekanie do wiosny i puszczenie na fulla przez okno "Jestem Tu" :).

No i numero tres. Szad "21 gramów". Tu już typowo ciężki zimowy klimat. Kolorystyka okładki i samej płyty cały czas kojarzą mi się właśnie z brudnym zimowym śniegiem. Lepszej płyty na posłuchanie do zatłoczonego autobusu, pełnego ludzi nie ma. Ale tylko zimą, kiedy jest ciemno, w innym przypadku nie da się tak w pełni czuć tego klimatu brudnego, niebezpiecznego miasta, żyjącego drugim mniej przyjemnym niż to codzienne życiem. Do tego genialne ciężkie bragga, dające siłę na brnięcie w tym pieprzonym śniegu po kostki. Poza tym strasznie lubię słuchać tej płyty podczas długich wieczornych rozgrywek w jakiegoś fajnego rpga w sobotni, zimowy wieczór ;).

Oj, rozpisałem się! Jak tak dalej pójdzie to za dwa dni nie będę miał o czym pisać, bo wyłożę wszystkie karty na stół. Ale cóż, tak to u mnie bywa - albo nic, a jak już coś to tyle, że nie da się ogarnąć ;).

czwartek, 6 grudnia 2012

Nowa filozofia

Ja to jestem jednak kozak. Nie zacząłem jeszcze pisać bloga, a już zmieniam jego koncepcję! Zna ktoś drugiego przekota? Wątpię!

Nie no aż takim dzikiem chyba jednak nie jestem. Po prostu dzisiaj sobie uświadomiłem, że tworząc Filozuja z góry wyszedłem z założenia, że umieszczał tu będę posty tylko wtedy kiedy będę miał sentymentalny, pełen filozoficznych dywagacji nastrój. Niewątpliwie duża część postów będzie w tym klimacie, gdyż takowy już jestem, że czasem filozuję po meandrach wszechrzeczy, inaczej nie wymyśliłbym tak chwytliwego tytułu.

Uświadomiłem sobie jednak, że filozuj to nie tylko poważne dywagacje o sensie istnienia. To także życie. To także zabawne sytuacje z codzienności, a także konteplacje na temat szarej i irytującej codzienności. Filozujący światopogląd nie może być ograniczony tylko do jednej grupy filozowań. Strasznie to zawiłe, ale ważne, że ja wiem o co chodzi.

Poza tym postanowiłem wrócić do pewnej koncepcji bloga, na jaką wpadłem sto lat temu, ale oczywiście zabrakło mi samozaparcia, żeby przekroczyć magiczną liczbę postów równą jeden. Co to za koncepcja? Pozwolę sobie zaaplikować ją w moje posty bez informowania kiedy to nastąpiło, jednak zapewne już następny post będzie utrzymany w tej konwencji. Nie oznacza to oczywiście, że będę się trzymał tylko jej. W końcu filozujący światopogląd nie może być ograniczony tylko do jednej grupy filozowań!

Może jutro napiszę w końcu coś konkretnego, chyba, że mnie znowu natchnie i znów będę się tłumaczył dlaczego jest jak jest czyli w zasadzie to nie jest wcale ;).

środa, 5 grudnia 2012

Jak zwykle...

Ja to jak zwykle. Postanowię sobie coś, a potem "aaaa nie chce mi się, aaaa nie mam czasu, aaaa nie pamiętam" i tak zlatuje. Nie ma to tamto, trzeba po równo kochać oba blogi, jak się chciało pisać dwa!

Problem w tym, że nie bardzo mam o czym tu pisać póki co. Jakiś taki wyprany z emocji i przemyśleń jestem ;). No może poza tym, że słuchając płyty, którą zdążyłem tu zrecenzować, przypomniałem sobie o postanowieniach podjętych jakiś czas temu. Łatwo się zapomina, oj za łatwo...

Tak czy siak - cieszę się, że chociaż część planów udaje się realizować zgodnie z założeniami. Pomału, kroczek po kroczku będziemy szli dalej. Cieszę się, że coraz bardziej do mnie dociera, że nie można mieć wszystkiego, a na pewno nie już, od zaraz. Kolejna lekcja pokory i cierpliwości, chociaż dla takiego narwańca jak ja to powinno się takie lekcje urządzać co drugi dzień ;).

Ważne, że dobre przeczucia się spełniają. Oby w końcu wszystko wskoczyło na ten tor, na którym miało się znaleźć od początku! Czasem trzeba troszkę namieszać sobie w głowie i w życiu, żeby potem wyciągnąć z kociołka co trzeba i śmigać dalej z bagażem fajnych doświadczeń!

Wpis kontrolny, w celu utrzymania ciągłości istnienia bloga uważam za dokonany. Weź się człecze, weź za siebie, bo jak coś sobie postanawiasz to nie ma że boli!